Wstał kolejny nowy dzień... Jak zwykle pewnie nudny, taki szary... Postanowiłam iść prosto przed siebie.
Ze spuszczonym łbem i nosem przy ziemi ruszyłam zaśnieżoną drogą zamiatając swój trop mimowolnymi ruchami ogona. Co jakiś czas straszyłam przemarznięte zające szczerząc kły... To takie fajne patrzyć jak uciekają bez sensu. I tak umrą tej zimy, bo mrozy są ciężkie. Uśmiechnęłam się do siebie na tą myśl.
Szłam właśnie pod pióropuszami pokrytych śniegiem nagich gałęzi drzew, kiedy spora warstwa ciężkiego śniegu zwaliła się na mnie.
' Kurde, znowu! Ile razy jeszcze tej zimy mi się to zdarzy?!' warczałam w myślach. Buchnęłam sporą ilością płomieni, a śnieg szybko się stopił. Ruszyłam przed siebie.
Wyszłam na jakąś polanę. Zauważyłam, że jakaś parka wilków spaceruje sobie beztrosko śmiejąc się i co chwila wymieniając się całusami... No po prostu słabo się robi. Znowu spuściłam łeb i ryjąc nosem w śniegu podążałam stałym rytmem przed siebie. Nagle poczułam, że na drodze mam przeszkodę. Podniosłam głowę znad ziemi by zobaczyć co to było. Przede mną stał wilk... Nie znałam go... No może z widzenia.
< Ktoś dokończy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz